Węgry w wersji fusion, czyli restauracja VakVarju, Budapeszt

To jedno z tych miejsc, do których trafiliśmy przypadkiem, a zapamiętamy na długo. A czy pozytywnie - o tym zaraz opowiem :)
Na VakVarju natknęliśmy się szukając jakiegoś lokalu w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia. Był już późny wieczór (to nocnomarkowanie czasami zmusza nas do skorzystania z opcji raczej "bar" niż "restauracja", ale zazwyczaj i tak nie ma co narzekać), więc to, że udało nam się usiąść w niemal pełnym lokalu, w którym podpasował nam wystrój i menu, od razu wzięliśmy za dobrą kartę. A propos wystroju, są ciekawe elementy (najlepszym przykładem niech będą koniki rodem z karuzeli zawieszone pod sufitem), jest przytulnie, trochę elegancko, ale bez zadęcia.




Obsługa miła i profesjonalna, choć w sumie nic ponadto - kelnerzy byli raczej mało rozmowni, ograniczali się do zbierania zamówień i przynoszenia dań, choć można było to zrozumieć, gdy święta za pasem i nikomu już za bardzo nie chce się siedzieć w pracy. Dla nas to zawsze duży puls, gdy barman/kelner/właściciel/ktokolwiek nieco skróci dystans, opowie o miejscu, coś poleci... Szczególnie w mieście, w którym nie przebywamy na co dzień.



Kuchnię w reatauracji określiłabym jako europejską w wydaniu fusion, ale z wyraźnymi węgierskimi akcentami.

Zaczęliśmy od bardzo smacznej, choć dla mnie zbyt mało słodkiej lemoniady z limonki, cytryny i pomarańczy oraz regionalnego piwa z... nalewaka ;D

Potem przyszedł czas na zupy. Krem z batatów z nerkowcami i czarnym sezamem był wyśmienity, aromatyczny i pożywny, choć zdecydowanie raczej polecamy go wielbicielom słodkich smaków (choć nie tak słodkich jak w Czechach :D).



Druga zupa to już typowo węgierska gulaszowa; sycąca, tłustawa, z dużą ilością kawałków wołowiny i ziemniaków. Jedyne (a jak ważne!), czego jej brakowało, to tego węgierskiego kopa, czyli ostrości. Za to sposób podania (w garnuszku, z chlebem na wierzchu) bardzo na plus.



Jedno z dań głównych, a mianowicie stek, zrobił furorę. Polędwica wołowa, śreniowysmażona, podana z kremowym serkiem z ziarnami gorczycy, kremem z batatów, smażoną cebulką i groszkiem cukrowym rozpływała się w ustach. Z którymś z kolei kęsem mogło się zrobić trochę za słodko, ale i tak bezdyskusyjnie została królową wieczoru.
(Tak w ogóle to mamy jakieś niebywałe szczęście do steków jedzonych w podróży, bo rzadko kiedy są dobre czy bardzo dobre - najczęściej po prostu rozwalają smakowy system :D)



Drugie z dań głównych furory za to nie zrobiło, a wręcz trochę rozczarowało. Niby był to langosz w wersji wegetariańskiej, ale langoszem trudno go jednak nazwać - bardziej przypominał pizzę na grubym, ciężkim cieście. Pod kątem tłustości też nie przypominał tradycyjnego węgierskiego placka, bo była suchy, a znikoma ilość dodatków nie zgrywała się z ilością ciasta. Rozumiem, że taki był zamysł kucharza, ale wykonanie nie zostawiało dobrego wrażenia smakowego. Była to zdecydowanie najsłabsza z próbowanych przez nas pozycji w VakVarju.


                                                                             *

W ogólnym rozrachunku z czystym sumieniem możemy restaurację VakVarju polecić, bo wystrój, atmosfera i większość dań przemawia za tym miejscem, i to dosyć głośno przemawia ;) Jesteśmy pewni, że fantazja szefa kuchni sięga o wiele dalej niż dane nam było sprawdzić, więc resztę wrażeń zostawiamy sobie na ewentualny następny raz. Wpaść warto z jednego jeszcze powodu - stosunek jakości do cen. Hiper tanio (jak w kebabie obok, całkiem niezłym, sprawdziliśmy :D) nie jest, ale uczciwie - zdecydowanie.



Ocena ogólna: 7,5/10

Adres: Paulay Ede u. 7, Budapeszt, Węgry
Witryna: https://pest.vakvarju.com/
Zakres cenowy: 50-70zł.




Komentarze

Popularne posty